Dalszym elementem “drogi do Indii” ale już na miejscu (kolejnego dnia po wspomnianym powitaniu, obfitej kolacji i nie mniej wystawnym śniadaniu) były zakupy ślubnych strojów. Oczywiście faceci uwinęli się dużo szybciej, ale to pozwoliło nam odwiedzić też wielokrotnie większy sklep z modą dla pań i podziwiać ich zmagania z paradoksem wyboru, nadpodażą koloru i klęską urodzaju kroju i wszelakich aplikacji.